Lato co prawda już dawno się skończyło, ale na pokazanie ulubieńców nigdy nie jest za późno. Dlatego dziś pokażę Ci produkty, po które sięgałam najczęściej i które w tym czasie miały dla mnie największą siłę przyciągania. Jest tu nie tylko makijaż, pielęgnacja i zapachy, ale również coś co nie jest związane stricte z kosmetycznym światem, a skradło moje serce na maxa!
Podkład Sisley Phyto-Teint Eclat >> w odcieniu 5 Golden, to jeden produktów na które byłam trochę skazana, bo był to jedyny odcień podkładu jaki przez większą część lata dopasowywał się do mojej opalenizny. Na szczęście bardzo się lubiliśmy i konieczność używania go każdego dnia nie spowodowała że miałam go dość, wręcz jeszcze mocniej zacieśniła nasze więzi.
Delikatny, lekki, beztłuszczowy, kremowy, doskonale się rozprowadza i stapia ze skórą. Choć nie kryje na 100% i są lepsi od niego w tym temacie, to w magiczny sposób zdobi i upiększa skórę. Dodaje jej świeżości, sprawia że wygląda bardzo naturalnie, jest optycznie wygładzona i zmatowiona, jednocześnie delikatnie rozświetlona i promienna. To taki photoshop w butelce! #love
Podkład w kompakcie Phyto-Teint Eclat Compact >> w odcieniu 4 Honey zabrałam ze sobą, trochę rzutem na taśmę, w czerwcu do Hiszpanii. Na urlopie makijaż zwykle ograniczam do minimum, skóra jest nieco jednak podrażniona przez prażące od rana do wieczora słońce i nakładanie na nią makijażu jest ostatnią rzeczą o jakiej marzę. Wyglądać jednak jakoś trzeba, dlatego niemalże w ostatniej chwili wrzuciłam go do wyjazdowej kosmetyczki.
Użyłam go już pierwszego dnia, skóra była delikatnie zaczerwieniona od słońca i to jak genialnie sobie poradził przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Nałożyłam go bezpośrednio na pielęgnację, gąbeczką dołączoną do opakowania. Fantastycznie wyrównał koloryt i zamaskował wszystkie czerwoności, zapewnił cerze jednolity, bardzo naturalny i promienny wygląd. Magia! Od tamtej pory używam go codziennie, solo lub w duecie z płynnym podkładem. Zmieniam tylko metodę aplikacji. Solo najlepiej wygląda ‘wklepany’ w skórę gąbeczką albo zbitym pędzlem. Daje wtedy większe krycie i bajecznie wygładza. Jeśli aplikuję go na podkład, sięgam po bardziej puchaty pędzel i delikatnie tylko omiatam skórę. Tworzy na niej aksamitną woalkę, ładnie matowi, nie pozbawiając jej jednocześnie świeżego, naturalnego blasku. #love
Pierwszy raz od dawna moje lato nie upłynęło pod hasłem słonecznego Sisley Phyto-Touche Illusion d’Eté >>. Nie dlatego, że przestaliśmy się lubić, tylko dlatego że stopień mojej opalenizny okazał się dla niego nie do przeskoczenia. Zastana wówczas rzeczywistość od razu zapaliła w głowie lampeczkę i dłoń powędrowała w kierunku Tomka. Cheek Color Blush Savage >> to chyba jeden z ciemniejszych i bardziej na skórze widocznych róży w mojej kolekcji. To musiało się udać! Ekstremalnie mocno napigmentowany, żadna opalenizna nie jest mu straszna. Przepiękny różany, brudaskowy brąz. #love
Zaskakująco dobrze prezentował się na opaleniźnie drugi mój Tomkowy ‘różowy’ ulubieniec. Inhibition >>, tegoroczna odsłona w nowej formule. Sporo jaśniejszy od Savage, bezpieczniejszy i bardziej neutralny. Pięknie wtapia się w skórę, wygląda świeżo i naturalnie i pasuje do wszystkiego. To była miłość od pierwszego wejrzenia, na zawsze! #love
* Dostałam od Was sporo zapytań o dostępność nowych róży Toma Forda w PL, bo nie mogłyście znaleźć ich na douglas.pl. Rzeczywiście na próżno ich szukać i na stronie nie znajdziecie ani Inhibition, ani Gratuitous, ani Disclosure. Nie wiedzieć czemu Douglas postanowił nadać im swoje nazwy a konkretniej, zamiast nazw, podaje opisy kolorów. Inhibition kryje się pod ‘nazwą’ Soft Brown, Gratuitous to Mauve, a Disclosure to Burgundy. Jeśli macie na któryś z nich ochotę, napiszcie koniecznie do ich Obsługi Klienta z prośbą o rozwikłanie tej zagadki.
Pomiędzy urlopami, gdy moja opalenizna stawała się mniej oczywista, bardzo upodobałam sobie duet : podkład Estee Lauder DW Nude Cushion Stick Radiant Makeup >> w odcieniu 3W1 Tawny oraz brązer w płynie Benefit Dew the Hoola >>. Podkład solo był dla mnie za jasny, dlatego pewnego dnia wpadłam na pomysł by nałożyć na wierzch brązer.
Sam podkład jest lekki i delikatny, dobrze się dopasowuje do skóry i z nią stapia. Zapewnia bardzo przyzwoite krycie i naturalny wygląd cery. Do tego promienne wykończenie zdobiące skórę zdrowym blaskiem. Brązer Dew the Hoola tworzy efekt naturalnej i słonecznej skóry. Daje gładkie i matowe wykończenie, jednocześnie zapewnia świeżość i promienność. Świetny z nich duet, super się ze sobą dogadały, a ja w zależności od obecnego poziomu opalenizny mogłam sobie dopasować do niej odcień, swobodnie zmieniając proporcje obu produktów. #love
W makijażu oczu nigdy nie lubię się ograniczać, ale latem wyjątkowo mocno cenię sobie szybkie rozwiązania. Kredki zawsze zdają egzamin. Są ekspresowe w obsłudze, ich aplikacja nie wymaga wielkiej wprawy ani skupienia, a różnica w makijażu jest natychmiast zauważalna. Jedne z moich ulubionych to Chanel Stylo Yeux Waterproof, a ta w odcieniu ciemnej szarości 931 Noir Petrole >> towarzyszyła mi w ostatnich miesiącach bardzo często. Pięknie przyciemniała linię rzęs i podkreślała spojrzenie. W kilka sekund, bez najmniejszego wysiłku. #love
Pędzel Smashbox Telephoto 3-in-1 Face Brush mam w swoich zbiorach już jakiś czas, ale dopiero tego lata zapoznałam się z nim nieco bliżej. Za co go tak polubiłam, poza tym że jest pędzlem w wersji podróżnej i idealnie spisał się podczas wyjazdów? Za to, że w 1 pędzlu miałam tak naprawdę 3. Wystarczy przekręcić podstawę lub ‚główkę’ i ustawić na odpowiedni poziom, w zależności od potrzeb. Odkręcony na maxa na Sheer Coverage ukazuje w pełnej krasie całą długość włosia i w tej opcji świetnie zdaje egzamin jako pędzel na całą twarz, do pudru czy brązera. Połówka to Medium Coverage, doskonała na mniejsze partie twarzy, do różu czy rozświetlacza. Najmocniej skręcony daje Full Coverage, krótkie mocno zbite włosie, idealne do aplikacji podkładu, we fluidze czy kompakcie. Genialne! #love
Sztyft Pore Sebum Control Moisture Stick >> koreańskiej marki Caolion, to chyba jedno z moich większych zaskoczeń i odkryć tegorocznego lata. Nigdy nie szalałam za kosmetykami marek azjatyckich, a ten maluch okazał się fantastyczny! Nawilżający balsam w sztyfcie, który pochłania nadmiar sebum ze skóry i już kilka sekund po nałożeniu w magiczny sposób zmienia się w mat. Pokrywa pory skóry, wygładza jej nierówności, a także nawilża i łagodzi. Ładnie matuje i świetnie odświeża makijaż.
Może być nakładany przed aplikacją podkładu, albo na makijaż w ciągu dnia. Jedyne o czym trzeba pamiętać decydując się na tę drugą opcję, to by aplikować go palcami, delikatnie wklepując w skórę. Nałożony wprost ze sztyftu zetrze ze skóry wszystko co na niej się znajduje. #love
Mój zapach na lato numer 1, to od wielu już lat Chanel Chance, nie inaczej było w tym roku. Przepełniona energią, czysta, jasna i wibrująca wersja zielona Eau Fraiche >>. Pełna świeżości i soczystości. Z jednej strony lekka, orzeźwiająca i pobudzająca, z drugiej głęboka, diabelnie elegancka i zmysłowa. A gdy żar lał się z nieba, a ja miałam ochotę na ekstremalne orzeźwienie sięgałam po Eau Vive >>. Najbardziej energetyczny, pobudzający i porażający wręcz świeżością zapach. Istna bomba energetyczna, daje porządnego kopa na cały dzień. #love
Zawsze, ale latem szczególnie, w pielęgnacji cenię sobie lekkie, komfortowe, mocno nawilżające formuły. Linia Chanel Hydra Beauty spełnia wszystkie moje oczekiwania i jest letnim ideałem. Serum bąbelkowe Micro Serum >> oraz tegoroczna nowość Micro Creme >> to duet doskonały. Serum jako pierwszy krok, który intensywnie nawilża, wypełnia i zwiększa naturalny blask skóry, a krem pomaga zachować właściwy poziom nawilżenia, wzmacnia skórę, wygładza, uelastycznia i zapewnia wysoki komfort. Fantastyczne konsystencje, lekkie, orzeźwiające i odświeżające. Cudownie koiły rozgrzaną słońcem skórę. #love
Na sam koniec zostawiłam moje największe wakacyjne odkrycie, przed którym broniłam się naprawdę długo.. Aż mnie dopadło! Świece zapachowe kocham od dawna. Do tej pory były to głównie Yankee Candle >> i Bath & Body Works >>. Teraz weszłam na kolejny level wtajemniczenia i oddałam swoje serce świecom marki Diptyque >>. Koszmarnie drogie, trzeba naprawdę upaść na głowę by tyle pieniędzy dosłownie puścić z dymem, ale mają w sobie coś co przyciąga i puścić nie chce! Póki co mam tylko 4, ale ogromną chęć na kolejne! #love